wtorek, 17 czerwca 2014

1. nie martw się każdy najgorszy dzień ma swój kres.

Naprawdę nie mam pojęcia co jeszcze mogłoby umilić mi dzisiejszy ranek. Na biurku sterta papierów do podpisania, zaraz bardzo ważna operacja, a mojej praktykantki jak nie było tak nie ma. Jest mi potrzebna na gwałt, a zapewne znów zaspała, albo w nocy udusiła ją poduszka. Hmm. Może z tą poduszką nie byłby taki zły pomysł bo dziewczyna jest po prostu nie do ogarnięcia. Dodatkowo ordynator piekli się o jakieś tam sprawozdania. Ludzie! Czy ja jestem jakimś robotem? Potrzeba mi tej dziewczyny!
-bardzo przepraszam pani doktor, ale moja współlokatorka zapomniała bardzo ważnej rzeczy na zajęcia i musiałam jej koniecznie to podrzucić.- o, zjawiła się wielka dama.
- wiesz, że nie lubię gdy spóźniasz się, a zwłaszcza wtedy gdy cię potrzebuję- mruczę znad karty dzisiejszego pacjenta.
-tak wiem, ale..- bla bla bla. Młoda jeszcze przez jakiś czas coś trajkocze pod nosem, ale nie zwracam na nią uwagi. Skupiam się już na operacji młodego chłopaka, któremu trzeba od początku zrekonstruować więzadła krzyżowe w kolanie. Po okołu czterech godzinach mogę  wyjść z sali operacyjnej i odetchnąć z wielką ulgą. Udało się. Pół roku rehabilitacji i chłopak wraca do normalnego trybu życia. Nie wiem co to za pajac spieprzył mu tą operację, ale na szczęście wszystko się udało. Mogłam z czystym sumieniem oddelegować się do mojego gabinetu. Byłam w bardzo dobrym nastroju lecz nic nie zapowiadało tego co zdarzyło się później. Apokalipsa.

-wiesz Zuzanno, bardzo nie lubię zatajania spraw przede mną- siedzę na przeciw ordynatora i mrugam pośpiesznie oczami.
- przepraszam profesorze, nie bardzo rozumiem- krzywię się nieznacznie.
-taka ładna, ale tak nie inteligentna. A niby lekarzem jest- prycha.
- chyba nie zaprosił pan mnie tu by mi ubliżać?- marszczę brwi.
- nie no skądże Zuzanno-uśmiecha się ironicznie- po prostu nie rozumiem jednej rzeczy. -bierze plik papierów do ręki i czyta-Operacja wykonana dnia 25 lutego 2014 roku przez ordynatora kliniki Jarosława Stasiaka- rekonstrukcja więzadeł krzyżowych kolana. Operacja z dnia 4 maja 2014roku wykonana przez doktor Zuzannę Radziszewską- ponowna rekonstrukcja więzadeł krzyżowych. Czy nie brzmi to tak jakbyś podważała moje kompetencje?- patrzy na mnie świdrującym wzrokiem, a mi na jego słowa robi się gorąco. No tak, pięknie. Ten pajac, który spieprzył operację tego młodego to mój ordynator. O bogowie. A ja po nim poprawiałam. Podstawowy błąd. Złe posunięcie, jedna mała decyzja i co? Lecę natychmiast ze stołka w prestiżowej klinice. Zwolnił mnie. Gbur, pacan, kretyn, te epitety kotłują mi się w głowie, ale przecież mu tego nie powiedziałam, bo wtedy byłabym skreślona w całej Polsce, nie tylko u niego. Tak więc zostałam na bruku. Fantastycznie. Mam nadzieję, że powoli znajdę jakąś pracę, bo nie uśmiecha mi się korzystanie z oszczędności. Wracam wkurzona do domu, który jest pusty. Wieczorem wraca ojciec. Pff.. Wraca. Jeśli w ogóle pamięta, że jest to jego dom. Ostatnio był tu jakieś dwa tygodnie temu.
-ty nie w pracy córeczko?- pyta widząc mnie na leżaku za domem.
-nie- odpowiadam sucho.
- coś się stało?
- oprócz tego, że wywalili mnie z roboty to nic- wzruszam ramionami i patrzę jak ojciec dostaje apopleksji na przemian z białą gorączką.
- ale jak to?-macha ramionami we wszystkie strony. Szybko streszczam mu całe dzisiejsze zajście i nie chcąc na niego patrzeć, zabieram dres i idę biegać. Tylko to może mnie w tej chwili uspokoić. Ponownie mam te myśli, obwiniam się, że to we mnie było coś nie tak skoro własna matka mnie zostawiła. Może byłam nieznośnym bachorem? Nie wiem. Cały świat wydaje się dość popieprzony. Po około dwóch godzinach plątania się po warszawskich ulicach wracam do domu. Roman o dziwo w nim jest i pije w salonie whisky.
- dobrze, że Cię widzę Zuzanno- spogląda na mnie gdy zdejmuję buty w przedpokoju.
-uruchomiłem swe kontakty i znalazłem ci ciekawą pracę, jedynym minusem jest to, że nie jest ona w Warszawie- mruga.
- nie chcę żebyś mi przez swoje układy załatwiał robotę!- warczę.
- wiem, że jesteś ambitną indywidualistką, ale daj sobie pomóc- wstaje i patrzy z politowaniem na mnie.
- co to za fucha?- ironizuję.
- wiesz, to praca z siatkarzami. Miałabyś być ich lekarzem kadrowym.- uśmiecha się szeroko.
- no chyba cię ojcze zgięło- prycham....


_________________________________________
Boju! Udało się ! Bez nerwów, zawirowań, udało się napisać nawet sensowny roździał:) Jestem chyba z siebie dumna normalnie ;) Na razie to takie małe wprowadzenie ten rozdział, ale myslę, że przyda się by zrozumieć co, gdzie, jak i z czym to się je :) Skąd Zuzka się w ogóle wzięła itd:) Mam nadzieję, że się podoba.
Zapraszam do czytania i komentowania!!!
buziaki ;*

1 komentarz:

  1. świetny rozdział :D
    ciekawe czy się zgodzi pracować z siatkarzami?
    a ten ordynator to nie umie pogodzić się z tym że popełnił błąd. coraz częściej się to trafia przez co tacy specjaliści niszczą innych ludzi
    czekam na następny

    OdpowiedzUsuń